|
Garin
Farcett
Pochodzę z planety Sluis Van. Moim ojcem
był Angro Kirath - kapitan sluisjańskiej floty, dowódca drugiego
skrzydła Sił Obrony Przestworzy, matką za Derja Farcett, córka
głównodowodzącego sluisjańskiej floty - Admirała Hednira Farcetta
(pierwszego nie Sluisjanina na tym stanowisku). Admirał stanowczo
sprzeciwiał się związkowi swej córki z Angro, uważał, że choć
młody oficer jest niezrównanym pilotem, to cechujące go: lekkomylnoć,
zuchwalstwo i brak odpowiedzialnoci uniemożliwiają mu zostanie
dobrym oficerem, a tym bardziej mężem i ojcem. Jednak młodzi
zakochani sprzeciwiali się woli Hednira i nadal się spotykali,
by po jakim czasie potajemnie wziąć lub. Mojej matce udało
się, dzięki pomocy ze strony ciotki Lindry, ukryć fakt bycia
w ciąży i moje narodziny. Wkrótce potem mój dziadek dowiedział
się o wszystkim i wpadł we wciekłoć, wydał rozkaz aresztowania
Angro. Młoda para postanowiła uciekać przed gniewem Hednira,
chcieli udać się do jakiego odległego systemu gwiezdnego,
by tam się osiedlić. Planu tego nie udało się jednak w pełni
zrealizować. Ciotka Lindra, mając na względzie moje dobro,
nie pozwoliła im mnie zabrać i powiadomiła o wszystkim swego
brata. Admirał wysłał pocig za statkiem Angro. Niestety był
on tragiczny w skutkach. Mały prom, z moimi rodzicami na pokładzie,
goniony przez całą eskadrę myliwców uderzył w jaką orbitalną
instalację i eksplodował. Angro i Derja zginęli, Hednir był
zrozpaczony, ja byłem jedynym co pozostało mu po ukochanej
córce. Postanowił, że zrobi ze mnie swojego następcę, nie
chciał aby wygasła rodzinna tradycja wojskowa, najpierw jednak
musiałem nieco podrosnąć. Przez pierwszych 12 lat mojego życia
wychowywała mnie ciotka Lindra, byłem jej oczkiem w głowie,
bardzo mnie kochała i rozpieszczała. Mogłem robić co chciałem
i niczym nie musiałem się przejmować, więc całe dnie spędzałem
na lądowiskach, w hangarach, stoczniach i przed komputerem.
Wprost uwielbiałem wszystkie maszyny i komputer, były całym
moim wiatem, pracując przy nich czułem się jak w raju. Ten
błogi stan rzeczy nie trwał jednak wiecznie, w dniu moich
12 urodzin trafiłem, z polecenia dziadka, do szkoły kadetów.
To było straszne, nagle odebrano mi wszysko co kochałem i
kazano robić rzeczy, których nie znosiłem. Cała ta dyscyplina,
rozkazy, wojskowy dryl, ciągłe poniżanie i gnębienie były
ponad moje siły, każdy następny dzień był gorszy od poprzedniego.
Nie mogłem tego dłużej znosić, po roku, dwóch miesiącach i
czternastu dniach zakończyłem ten koszmar. Uciekłem stamtąd,
ukradłem trochę pieniędzy i wsiadłem na pierwszy statek, którego
załoga zechciała mnie zabrać. Postanowiłem, że już nigdy nie
wrócę, bo to oznaczałoby konfrontację z Dziadkiem, a na t
nie miałem ani chęci ani odwagi. Wylądowałem na MB8AD. Z początku
nie miałem żadnych perspektyw na przyszłoć, zarabiałem zmywając
naczynia w restauracjach, potem rozwoziłem przesyłki na zdezelowanym
speeder bike'u. Po ponad roku takiego tyrania trafiłem w szeregi
młodocianego gangu zwanego "Chrząszcze". Dzięki
moim umiejętnociom szybko poszerzyłem jego działalnoć o "przestępstwa
elektroniczne". Jestem w tym naprawdę dobry, więc szybko
zainteresował się mną "dorosły" półwiatek. Dopiero
tam zobaczyłem jakie jest prawdziwe życie. Wszyscy na wszystkich
czychają, próbują przechytrzyć i wykiwać, ciągłe intrygi i
knowania. Mało komu można ufać, człowiek nigdy nie może czuć
się zupełnie bezpiecznym. W porównani z tym, życie w akademii
to pestka, ale i tak bym tam nie wrócił, nawet gdybym mógł.
Przez ostatnich kilka miesięcy pracowałem dla wielu grup i
wyrobiłem sobie w rodowisku niezła reputację. Oczywicie to
dopiero początek! Niestety tydzień temu podczas akcji na własne
konto wpadłem w pułapkę zastawioną przez NET-WATCH. Udało
mi się wprawdzie uciec, ale straciłem sprzęt, oprogramowanie,
speedera i dokumenty. Choć udało mi się zdobyć jakie skromne
fundusze, to rozpaczliwie potrzebuję jakiej roboty. Słyszałem,
żę Vactus szuka ludzi. Zgłoszę się do niego, chociaż wcale
mi się to nie umiecha (podobno ma powiązania z Czarnym Słońcem),
ale nie mam wyboru, muszę zaryzykować... |