SprzetPostaciedodatkigalaktykasesjeLinki

 
 

 

Ashtaway

Starszy wioski Khallym uniósł zawiniątko skór w którym spoczywał jego pierworodny syn nad głową i zakrzyknął ku zgromadzonym na głównym placu mieszkańcom osady:
-Oto mój syn, podarowany mi przez gwiazdy! Oddajcie hołd mojemu następcy! Ashtaway!

Wychowywałem się w wiosce plemienia Rahka wród zalesionych gór w Dolinie Wielkiej Rzeki. Od najmłodszych lat pobierałem nauki u mojego ojca - starszego wioski i u starego Wabee - szamana. Moim przeznaczeniem było zastąpić w przyszłoci ojca i pokierować losami naszego ludu. Mając dziesięć lat przemierzałem już samotnie lene ostępy polując na throngi. Z niecierpliwocią oczekiwałem swoich jedenastych urodzin kiedy to miałem przejć Próbę Blizn, która dla każdego młodego mężczyzny mojego plemienia była symbolem wejcia w dorosłe życie. Matka często mi powtarzała, że dobry wódz powinien nie tylko być dowiadczonym wojownikiem ale rozważnym i troskliwym przywódcą. Nie trafiały jednak do mnie inne nauki poza walką i polowaniem. Z trudem przyswajałem legendy przodków całymi nocami opowiadane mi przez starego Wabee.

W końcu nadszedł dzień Próby Blizn. Przygotowania do niego trwały już od niemal tygodnia. Kobiety piekły zbożowe placki i ważyły alkohol z miejscowych ziół. MężczyŸni w tym czasie udali się na polowanie i tryumfalnie powrócili po dwóch dniach wlokąc za sobą olbrzymie ciało drzewołaza.
Wieczorem tuż przed rozpoczęciem obrzędów stary szaman zaprowadził mnie do jaskini nieopodal wioski. W rodku ciemnoci rozwietlały tylko małe ognisko. Palone zioła wypełniły pieczarę niepowtarzalnym aromatem od którego aż zakręciło mi się w głowie. Przy ognisku czekali już ojciec i matka. Wabee podał mi naczynie z jaką gęstą cieczą i kazał wypić jego zawartoć. Poczułem gorąco które rozlewa się po całym moim ciele ogarniając jego wszystkie częci. Poczułem niesamowitą, wypełniającą mnie siłę i niezachwianą odwagę, która wyparła z mojej duszy wszelki lęk i niepewnoć. Kazano mi podejć do wygładzonej ciany jaskini i złapać się stalowych piercieni umocowanych powyżej mojej głowy po obydwu jej stronach. Wtedy szaman chwycił stary kamienny sztylet i zbliżył się do mnie intonując rytualną pień.
Próba się rozpoczęła. Stary Wabee cały czas piewając nacinał skórę na moim ciele, ale ja nie czułem bólu. Krew ciekała po mnie tworząc u moich stóp kałużę. Kiedy już każdy fragment mojego ciała pokryty był ranami podszedł ojciec i zaczął wcierać w nie jaką szarą mać. Wszędzie tam gdzie zetknęła się ona z nacięciem na skórze, krwotok ustawał. Próba trwało ponad pięć godzin lecz ja nie odczuwałem upływu czasu. Następnie wszyscy ruszylimy do wioski aby uczcić pomylne zakończenie Próby. Po drodze powiedziano mi że częć młodych mężczyzn nie przeżywa rytuału i że ja spisałem się wspaniale nie okazując bólu.

Gdy stanęlimy na wzgórzu którego stok łagodnie obniżał się ku wiosce rozległ się potworny ryk i z nieba w fontannie ognia opadł stalowy potwór miażdżąc pod swoimi łapami mieszkańców wioski i domostwa. Z jego gardzieli wydobył się obłok pary z którego zaczęli wybiegać dziwni ludzie. W rękach dzierżyli ogniste włócznie które latającymi grotami zabijały na odległoć. Przez chwilę zastyglimy w bezruchu przerażeni rozgrywającą się sceną. Pierwszy ruszył mój ojciec a za nim matka i stary szaman. Ja stałem na wzgórzu nadal zbyt przerażony żeby się poruszyć, a nie mogłem odwrócić wzroku od rozgrywającej się masakry. Zastanawiałem się jacyż to bogowie mogą tak razić swoim gniewem. Zanim otrząsnąłem się z lasu za mną wyszła grupa owych dziwnych ludzi zaczęli pokrzykiwac do mnie w jakim nieznanym języku. Nagle odzyskałem władzę nad swoim ciałem i rzuciłem się do ucieczki. Chwilę póŸniej poczułem silne uderzenie w plecy, które zwalił mnie z nóg. Otoczyło mnie błękitne wiatło i straciłem przytomnoć
Obudziłem się w wielkiej grocie, w której stłoczeni byli ci mieszkańcy wioski którzy przeżyli atak. Wszyscy mieli na rękach dziwne metalowe obręcze. Byli poobijani i pokrwawienia, ale żywi. Ze cian sączyło się łagodne niebieski wiatło.

W taki włanie sposób dostałem się do niewoli. Zacząłem odkrywać rzeczy o których istnieniu nie miałem pojęcia. Dowiedziałem się o wszechwiecie, o tym że moja wioska, która do tej pory była całym moim wiatem leży gdzie na jakiej zapomnianej planecie porodku niezmierzonych odmętów kosmosu. Poznawałem technologie i narzędzia. Każdą nową wiedzę skrupulatnie zapamiętywałem aby skorzystać z niej przeciwko moim przeladowcom.

Moja wioska na planecie Gytha VIII została zaatakowana ponad dwadziecia lat temu przez kartel łowców niewolników, którzy większoć moich współplemieńców wysłali do niewolniczej pracy na Kessel. Ja i kilku młodych chłopców z wioski zostalimy przetransportowani do instytutu naukowego Imperium, gdzie sprzedano nas jako króliki dowiadczalne. Naukowcy szybko zorientowali się że od ludzi nie różni mojej rasy nic poza zwiększoną wydolnocią fizyczną i twardym zrogowaciałym naskórkiem naszych ciał. Zadziwiły ich blizny na moim ciele. Uczono nas tam mówić w ich języku i cały czas prowadzono jakie badania. Po roku zostałem tylko ja, gdyż na moich współplemieńcach wypróbowano jakie nowe mutacje, które doprowadziły do ich mierci. Wtedy też zostałem ponownie sprzedany w ręce handlarzy niewolników, którzy to z kolei wywieŸli mnie na Odległe Rubieże, gdzie zostałem gladiatorem w prywatnym parku rozrywki imperialnego gubernatora - Jona Faylaha. Za walki w których brałem udział otrzymywałem skromne wynagrodzenie ale po kilku latach gdy miałem już 17 lat stać mnie było na to aby kupić swoją wolnoć. Przez pewien czas pracowałem w kamieniołomie lecz szybko zainteresował się mną pewien człowiek. Miał na imię Audin i prowadził klub słynący z mało legalnych rozrywek, również z nielegalnych walk. Dał mi mieszkanie i trochę funduszy na początek. Przez rok walczyłem dla niego, lecz czułem że tu już niczego więcej się nie nauczę. Postanowiłem więc wstąpić do imperialnej akademii na Carridzie. Jakież było moje rozczarowanie gdy dostałem odmowną odpowiedŸ uzasadnioną niewłaciwocią mojej rasy. Ogarnął mnie gniew i rozczarowanie. PóŸniej jednak otrzymałem wiadomoć z Carridy, że tworzony jest eksperymentalny oddział nieludzi do zadań specjalnych. Nie zastanawiając się długo pożegnałem się z Audinem i pierwszym promem poleciałem na Carridę.

Szkolenie w XXIV Regimencie Sił Strategicznych trwało prawie dwa lata, po których od razu wysłano nas na akcję rozbicia sił antyimperialnych na jednej z planet w sektorze Sasswena. Złe rozpoznanie ze strony wywiadu imperialnego doprowadziło do tego że znaleŸlimy się w samym rodku bitwy. Większoć z nas zginęła od razu pod ostrzałem pięciu ciężkich baterii przeciwpiechotnych. Ja i inni którzy przeżyli wycofalimy się z powrotem do lądownika i próbowalimy wrócić na statek oczekujący na orbicie, ale zostalimy trafieni z działa jonowego zanim weszlimy na orbitę. Zdążyłem dotrzeć do kapsuły zanim statek zaczął się rozpadać. Statek z orbity sprowadził moją kapsułę do doku.

Z 1200 osobowego regimentu przeżyło nas szeciu. Dano nam wybór. Moglimy odejć z armii albo pozostać w niej w charakterze najemników. Wybrałem tą drugą opcję. W końcu zupełnie sam mogłem decydować o swoim losie. Takie życie mi odpowiadało i szybko dorobiłem się znacznej sumy. Poleciałem też na moją rodzinną planetę i złożyłem hołd tym którzy polegli podczas ataku sprzed piętnastu lat. Obiecałem sobie że kosmiczna cywilizacja złożona z najprzeróżniejszych ras stanie się dal mnie jedynie pokarmem, na którym będę mógł żerować i wykorzystywać ją do swoich celów, tak jak ja i mój lud stalimy się pokarmem, zwierzyną dla nich. Kazałem zrobić sobie na twarzy tatuaż pajęczyny, który za każdym razem gdy spoglądam w lustro przypomina mi o złożonej przysiędze. Niczym pająk będę czyhał na swoje ofiary i czekał aż wpadną w moje sieci. Każdy mój krok przypomni im jak nas potraktowali. Cały wszechwiat zapłaci za krzywdy na moich ludziach.... A ja będę czerpał z tego czystą rozkosz zemsty i gromadził ja w wypalonym sercu

Jeśli chcesz mieć dostęp do charakterystyk napisz maila o hasełko :)